środa, 17 września 2014

Nowy semestr, nowe wyzwania + jedno z moich not guilty pleasure

Początek jesieni jest zwykle dla mnie czasem refleksji.  Dryfuję w myślach o przyszłych sukcesach i drodze do nich; jako osoba zorganizowana, na najbliższe miesiące próbuję układać chociaż zarys planów i celów, które pragnęłabym osiągnąć. Często moje oczekiwania spełzają na niczym, ale te momenty i tak dają mi możliwość "naładowania baterii", uzyskania energii potrzebnej do podbijania świata, co próbuję realizować. Gdy przychodzi noc, wraz z nią powraca spokój i cisza; moje królestwo. Jednak czasem potrzeba odciągnąć mózg od przyziemnych spraw. Sposoby na to posiadam różne - część z nich to oglądanie niewymagających seriali, chociażby tych produkowanych przez MTV - ot, moje "guilty pleasure", z brakiem realizmu i logiki w fabułach czy przeciętnym aktorstwem. Jednak cóż poradzić w sytuacji, gdy pragnę rozrywki inteligentnej, lecz nie męczącej? Wówczas na scenę wkracza BBC.

Nie ukrywam, jestem fanatyczką produkcji tej brytyjskiej stacji. W nieskończoność mogłabym ciągnąć listę tytułów przeze mnie obejrzanych, a na liście oczekującej - pewnie drugie tyle. Jeden z seriali jest spośród nich wyjątkowy - właśnie dlatego, iż niby zupełnie zwyczajny, bez fajerwerków, zwrotów akcji i wielkich dramatów, a jednak fantastyczny, który wypełnia poczuciem ciepła i przynależności (co mi się rzadko przytrafia), a co najważniejsze, pragnie się do niego ciągle powracać. A mowa o stworzonym w 2007 r. Życiu w Cranford.

Życie w Cranford oparte jest na kilku dziełach XIX-wiecznej pisarki Elizabeth Gaskell, najbardziej na Wyspach znanej z autorstwa biografii swej przyjaciółki, Charlotte Brontë. Gaskell wydała również, przy wsparciu Charlesa Dickensa, takie dzieła jak Północ i Południe, Żony i córki czy Mary Barton - święcące ponownie należne im sukcesy w ostatnim dziesięcioleciu po udanych ekranizacjach. 

 Elizabeth Gaskell w młodości

Cranford kontynuuje tę tradycję, snując niespieszną opowieść o mieszkańcach tytułowego miasteczka. Jest ono ostoją pradawnego porządku; najmniejsze zakłócenie tego ładu wywołuje wśród mieszkańców ogromne wzburzenie, temat plotek i siłę napędową serialu.

Przekrój postaci w serialu jest ogromny. Centralne miejsce jednak zajmują losy panien Jenkins: dobrodusznej oraz uroczej Matty (Judi Dench) i jej siostry Deborah (Eileen Atkins) - surowej, będącej kręgosłupem moralnym dla Cranford, skrywającej jednak pokłady ciepła. Wraz z nimi poznajemy innych domowników - Mary Smith (Lisa Dillon), młodej, inteligentnej i błyskotliwej kobiety, a także lojalną służącą, Marthę (Claudie Blakley). Do galerii postaci należą także: młody lekarz, Dr Harrison (w tej roli Simon Woods - znany w roli przeuroczego Bingleya z Dumy i uprzedzenia czy też z Rzymu), który rewolucjonizuje metody leczenia i wprowadza pogrążone dotychczas w stagnacji miasteczko w ożywienie; Harry Gregoson (utalentowany niemalże debiutant, Alex Etel) - syn kłusownika, którego nędza i przeznaczony los może się niespodziewanie odmienić za pomocą szlachetnego zarządcy majątku Hanbury Park, pana Cartera; cztery damy-plotkarki (nie cierpię tego określenia, ale cóż poradzić) -  o różnych temperamentach, wyglądzie i reakcjach, ale będące żeńskim odpowiednikiem Trzech Muszkieterów i D'Artagnana jeśli chodzi o lojalność i wspólne działanie - panna Pole (Imelda Staunton, której komediowy talent przyćmiewa wszystkich aktorów grających w scenach z nią), pani Forester (poczciwa Julia McKenzie) i siostry Tomkinson, zaginające parol na młodego doktora; wreszcie rodzina pastora Huttona, w tym jego piękna córka Sophy (Kimberley Nixon, która przykuwa moją uwagę w każdym filmie, w którym gra). Rolę odgrywają także mieszkańcy pałacu Hanbury z niekwestionowaną królową okolicy, Lady Ludlow (Francesca Annis - zachwycająca w każdej kostiumowej produkcji, niezależnie od granego typu postaci. Klasa sama w sobie!) czy niezależną modystką, pannę Galindo (Emma Fielding); pojawiają się także nowi w Cranford przybysze, rodzina kapitana Browna (Jim Carter, zyskał popularność w Downton Abbey), którego przybycie zwiastuje wkroczenie Cranford w erę przemysłu.



Gdy tylko na ekranie widzę tę grafikę, napis oraz słyszę charakterystyczną muzyczkę, wiem, że wszystko będzie dobrze


Brzmi zawile i odstręczająco? Wydaje się Wam, że wątków i osób nikt nie jest w stanie zliczyć podobnie jak w Grze o Tron czy Wojnie o pokój? Spokojnie, mimo, iż pojawia się tu także wiele innych postaci, widz nie jest postawiony przed skomplikowaną fabułą wymagającą intelektualnej męczarni. Oglądanie serialu to czysta przyjemność, prostota i przyziemność stanowi jego wielką zaletę.  Każdy z widzów niewątpliwie znajdzie swoją ulubioną, ba, kilka - którym będzie kibicować, identyfikować się z nimi, zaś serial każdemu z bohaterów stara się poświęcić chociaż trochę czasu ekranowego i wątków.

Co nietypowe dla większości kostiumowych produkcji, akcja nie koncentruje się wyłącznie na romantycznych wątkach miłosnych (spragnionych młodzieńczych uniesień zapewniam jednak, że będą i w tej kwestii usatysfakcjonowani). W Życiu w Cranford znajduje się miejsce dla przyziemnych spraw - w miasteczku, gdzie rytm wyznaczają śluby, pogrzeby oraz zmiana wystawy w jedynym sklepie w okolicy - przyjazd hrabiny czy ucieczka krowy narastają do spraw wagi państwowej. Brzmi nudnie? Cóż, panie z Cranford swoimi zachowaniami i charakterem wzruszają i rozbawiają, a przy tym są niezwykle sympatyczne i prawdziwe -  tworząc świat, w którym pragnie się zanurzyć i nie wracać. Realizm jest mocną stroną serialu - zostały zachowane obyczaje epoki, mentalność, jak również elementy wizualne (cudowne jak zawsze kostiumy i scenografia). Niepozorne choroby mogą zabić w niespodziewanym momencie; nie wydarzy się tu żaden niesamowity zwrot akcji, postaci nie będą ratować świata. Zwyczajność, zwyczajność i jeszcze raz zwyczajność. Nic, co by wykraczało poza codzienność przeciętnego zjadacza chleba.





Ta pozorna wada jest jednak przekuta w zaletę. Samo życie? Ale jak opowiedziane! Scenariusz naszpikowano ironicznymi, komediowymi elementami, głównie dzięki pannie Pole i jej pasji życiowej, którą jest przekazywanie najświeższych, najbardziej szokujących plotek.  Możemy się podśmiewać pod nosem z ekscytacji czy zszokowania starszych dam coraz to nowszymi wieściami, jednak czy nie jest to szalenie znajome? Każdy z nas ma podobne ciotki czy babcie, które to przyprawiają nas o przewracanie oczami, jednak wiemy, że zależy im jedynie na naszym szczęściu, a mimo pozornej infantylności potrafią sprostać życiowym trudnościom. Tak jest również w serialu; niezwykle podoba mi się prezentowana w nim solidarność, przyjaźń i pomoc w potrzebie, ofiarność mimo niewielkich środków oraz poszanowanie uczuć drugiej strony w czasie wyświadczania przysługi. Mimo śmierci i wielu kryzysów, które w Cranford przecież także występują, ma się poczucie, że nic złego tak naprawdę nie może się tu stać - jak w domu. Wartości te nigdy się nie zestarzeją i będą pożądane przez wielu z nas - i chyba nie ma lepszego serialowego przykładu, który mógłby ową tęsknotę i mały raj obrazować.




Secretly judging you, ale w kłopotach przyjdziemy z pomocą godną Dona Corleone i nie będziemy pragnąć nic w zamian.  W końcu jesteśmy sąsiadami!


Sielanka sielanką, ale Cranford doskonale ukazuje, jak działa postęp; chociaż czasem potrzeba krwawej rewolucji, tak naprawdę w nawet najbardziej zacofanym i opierającym się miejscu musi on kiedyś nadejść i to całkiem w naturalny sposób. Zmiany metod stosowanych w medycynie (spory doświadczonego lekarza-mentora i młodego, pewnego siebie i żarliwego doktora Harrisona to jeden z moich ulubionych wątków), powolny postęp obyczajowy czy wreszcie namacalny dowód rewolucji przemysłowej, jaką jest budowa kolei. Te elementy wydają się nie do pomyślenia w konserwatywnych umysłach mieszkańców, jednak wrastają one w obraz z biegiem czasu, zaś zwiastunem i zarzewiem niekoniecznie muszą być działania młodych. Chyba tylko brytyjskie seriale włączają ludzi w średnim wieku i starszych jako stałych, pełnoprawnych, a właściwie głównych bohaterów, nie zaś jedynie jako obserwatorów. Bardzo mi się ów zabieg podoba - społeczeństwo się nieustannie starzeje, a my mamy skłonność zapominać, iż ludzie powyżej 40-stki również mają swoje marzenia, życie prywatne i zdolność do działania. Tu nastolatki mogą bawić się z dojrzałymi, bez przymusu, poczucia obowiązku czy znudzenia, z kolei są traktowane poważnie, bez machnięcia ręką na ich problemy, "bo to tylko dzieci". Wartość człowieka nie zależy od jego wieku, to charakter spaja poszczególne jednostki - kolejny nienachalny morał, których przyznajmy, czasem nam brakuje.




Dodajmy do wszystkich powyższych elementów wyśmienitą grę aktorską - Cranford, jak i wiele brytyjskich produkcji, zebrało prawdziwie królewską obsadę. Nawet aktorów drugo- czy trzecioplanowych uważny widz rozpozna z jednej z poprzednich ról. Oprócz wymienionej już Judy Dench czy Eileen Atkins, pojawiają się tu Michael Gambon, Greg Wise, Lesley Manville czy Andrew Buchan, z kolei w swoistym epilogu - Powrocie do Cranford  - występują także Jonathan Pryce, Michelle Dockery, Rory Kinnear i wreszcie, absolutnie uroczy, Tom Hiddleston. Aktorzy nie zawodzą, zarówno sławy, jak i ci mniej znani - postaci współgrają ze sobą, kreacje aktorskie stworzyły ludzi z krwi i kości. Wierzymy im, nie istnieją dla nas tylko na papierze; co ważniejsze, wierzymy w nich. Pragniemy pomyślności właściwie dla każdej postaci, mimo ich licznych przywar czy grzeszków - tak po ludzku. A przede wszystkim marzymy, by móc znaleźć swoje Cranford. Nie jako stałe miejsce zamieszkania, raczej jako ostoję, którą możemy odwiedzić w chwili słabości i znaleźć ukojenie w jej atmosferze, a gdzie dobra, czarna herbata i ciepło przyjaciół stanowi uniwersalne remedium.


Kto nie znalazł swego Cranford, zawsze może spróbować jako pocieszenie Toma Hiddlestona. Aktor, zarówno jak i serial,  w 100% brytyjski



2 komentarze:

  1. Cóżeś mi uczyniła! :D Teraz jak nic spędzę kilka godzin oglądając ten serial! :D (Znowu podjaram się Tomem i mój mężczyzna będzie wył z zazdrości, hihi :D xD)

    Wybacz, ale mam ostatnio zaburzenia emocjonalne, spowodowane zmienną pogodą ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaburzenia emocjonalne i pogoda to dla mnie nic nowego, nie ma czego wybaczać :D Pozostaje mi mieć nadzieję, że Cranford Cię zachwyci jak i mnie, a Toma nigdy nie za wiele ^^

      Usuń