piątek, 19 września 2014

Belle, czyli arystokratka na przekór społeczeństwu i przeznaczeniu

Nabieram niepokojących podejrzeń, że dramaty kostiumowe przestano kręcić. Gdzież się podziały   w filmach wydarzenia umiejscowione ponad 100 lat wstecz, szeleszczące jedwabiem, ociekające przepychem i krwią ofiar oraz emocjami na całego? Przez kilka ładnych lat produkowano film za filmem, pamiętam dobrze moją ekscytację nadchodzącą Księżną - tworzoną u szczytu popularności gatunku - która miała być murowanym hitem.

Bohaterka, której kibicujemy? Okrutny mąż? Zakochany młodzieniec?  

Słynny cytat Księżnej Diany W tym małżeństwie są trzy osoby, a to już tłok na plakacie? (który nawiasem mówiąc wisiał na moich drzwiach przez parę dobrych lat) i oparta na powiązananiach rodzinnych kampania? 

Wreszcie - jedni z najpopularniejszych aktorów, odnoszący od lat sukcesy w kinie kostiumowym? 


A jednak schemat zawiódł. Wyniki box office'u skutecznie odstraszyły kolejnych producentów do inwestowania. Film mający stanowić apogeum, dokonał dzieła zniszczenia. Moda się skończyła, wraz z nimi fundusze, chociaż nie popyt. Efekt? W ostatnim roku jedynymi nowymi produkcjami, które miałam szansę obejrzeć, były Anna Karenina oraz Kochanek królowej. Od miesięcy wypatrywałam w repertuarze kin czy chociaż w wydaniach DVD powiewu świeżości, a gdy Duma i uprzedzenie z powodu zużycia zaczęła się zacinać w odtwarzaczu wiedziałam, że gorzej być nie może.

I wtedy znalazłam Belle.

To opowieść o inteligentnej, czarującej i rozważnej dziewczynie (Gugu Mbatha-Raw), która żyjąc   w XVIII wieku wbrew konwenansom i wszelkim panującym regułom, wychowywana jest jak wszystkie młode damy z szanownych rodzin. Problem #1? Nie pochodzi z prawego łoża. Already not good. Problem #2? Chociaż jej ojciec, kapitan John Lindsay (Matthew Goode) wywodzi się z wyżyn społecznych i posiada wielkie koneksje, matka była niewolnicą. Czarną niewolnicą. Uznana oficjalnie jako rodzona córka Lindsaya Dido (bo tak zwana będzie Belle przez najbliższych), zostaje sprowadzona przez kochającego ją, jednak nieobecnego przez Królewską Flotę ojca. Oddana na wychowanie do domu jego ściśle przestrzegających etykiety krewnych, sędziego Sądu Najwyższego, Lorda Mansfielda wraz z żoną (wyśmienici Tom Wilkinson i Emily Watson). Nad domem czuwa także niezamężna ciotka, Lady Murray (Penelope Wilton). Dido spędza u nich szczęśliwe lata, wyrastając niemal jako siostra u boku kuzynki Elizabeth (Sarah Gadon) na błyskotliwą, pogodną pannę; pełną życia i optymizmu. Nieświadomą jednak, że w oczach wielu jej pozycja oraz niezależność jest wybrykiem natury, zaś rasizm na stałe zakorzeniony jest w mentalności społeczeństwa. Dla dziewcząt w wieku kuzynek nadchodzi moment debiutów, szukania kandydatów na mężów  i wkraczania w dorosłe życie. Dido nie przypuszcza, że towarzyski sukces, który brawurowo pragnie odnieść, nie jest jej przez społeczeństwo pisany, zaś wrogość może kryć się nawet we własnej rodzinie. Spokój domu burzy pojawienie się Ashfordów (Miranda Richardson, Tom Felton oraz James Norton) - szanowanego rodu, matki z ambicjami, by jej synowie ożenili się jak najkorzystniej dla całej familii. Zamęt w życie Dido i reszty domowników wprowadza również kontrowersyjny proces sądowy. Statek handlarzy niewolnikami pozbył się  ludzkiego inwentarza, rzekomo z krytycznego niedoboru wody pitnej i zagrożenia życia załogi. Właściciele domagają się odszkodowania od ubezpieczyciela. Wyrok w tej precedensowej sprawie ma wydać Lord Mansfield, a która to  niebezpiecznie zaczyna dotyczyć domowników osobiście, w czym Belle upewnia               i edukuje ambitny i pełen ideałów pomocnik opiekuna, John Davinier (Sam Reid). Dni, które dla Dido miały być triumfem, staną się czasem próby, zaś młoda kobieta będzie musiała odnaleźć swoje miejsce w społeczeństwie, rozdarta między obowiązkami rodzinnymi, a poszukiwaniem własnego szczęścia.



     Sceną, która znakomicie ukazuje złożoność sytuacji Dido, jest moment, gdy proszona zostaje o zagranie gościom. Tak dobrze znany motyw fantastycznie tu                                                            odświeżono - dzięki czemu zostaje jedną z chwil, która najbardziej zapada w pamięć po seansie 

     
Bardzo podoba mi się obraz rodziny przedstawiony w Belle. Jest on wiarygodny; pomimo początkowych uprzedzeń i obiekcji państwo Mansfield pokochują małą dziewczynkę jak własną córkę, nie są zaślepieni jak reszta socjety, jednak tak jak prawdopodobnie postąpiłoby 90% osób      w ich sytuacji, próbują odnaleźć balans między własnymi odczuciami a wymogami etykiety.   Pragną oni Dido wprowadzić w towarzystwo z wyższych sfer, jednocześnie nie narażając całej rodziny na krytykę i ostracyzm, podopiecznej zaś na drwiny i upokorzenia. Ich posunięcia ranią Belle, jednak czynią to w dobrych intencjach - jak wiele rodziców. Ciotka Murray zaś jest cichym sojusznikiem; trochę zrzędliwa, lecz nie sposób jej nie lubić. Jako stara panna, obarczona obowiązkami, dodatkowo przypomina Dido, ile niezależności może stracić w zależności od decyzji, jakie podejmie.

Elizabeth, w przeciwieństwie do innych przypadków, które widzieliśmy na ekranie, nie jest zazdrosna o przybraną kuzynkę; chociaż między dziewczętami zdarzają się spięcia i kłótnie, potrafią się ranić, tak dobrze znając swoje słabe punkty, gotowe są jednak wesprzeć się w każdej sytuacji i nie da się wątpić w siłę ich siostrzanej relacji. Wzajemne krycie, zwierzenia czy beztroska zabawa - wypadają niezwykle naturalnie. Damska przyjaźń dawno nie była pokazana na ekranie tak trafnie. Jest to zasługa aktorek - Sarah Gadon ma wszelkie cechy potrzebne do stworzenia postaci uroczej, romantycznej panny, która nie zawsze dba o poszanowanie zasad, zaś Gugu Mbatha-Raw, chociaż niektórzy zarzucają jej nadmierną powściągliwość, według mnie dobrze oceniła sposób odegrania swojej bohaterki. Dido nie szafuje emocjami i nie wychodzi poza swoją rolę, którą przecież musi grać dla społeczeństwa (chociaż jak sama mówi, pragnęłaby inaczej). 



Dido i Beth łączy przyjaźń, jaką wiele dziewczyn pragnęłoby mieć ze swoimi krewnymi
                          

Muszę wyznać, że uwielbiam Matthew Goode'a. Ten marnujący się aktor (za rzadko obsadzany  w większych rolach, a przecież za każdym prawie razem kradnie uwagę widza gwiazdom filmu!), również w Belle, niestety, wbrew wrażeniu, jakie dają strony internetowe i materiały promocyjne, występuje ledwie w kilku scenach. Za to jaki popis daje! Niesamowite, jak w niewiele minut można zaskarbić sobie sympatię dla postaci i wzbudzić tyle emocji. Gdybym była agentem Matthew, właśnie ten film bym pokazywała potencjalnym producentom jako przejaw jego talentu w pigułce. W przeciągu kilku minut zdążyłam być dumna, wzruszona, obawiać się i podziwiać jego bohatera. Nie jestem oczywiście obiektywna w tym zakresie, ale byłam naprawdę pod wrażeniem. Swoją drogą, nie mogę się doczekać The Imitation Game - oby ta rola w końcu stanowiła przełom w karierze aktora!


Branża musi w końcu pójść po rozum do głowy i obsadzić Matthew w głównej roli. Nieważne, czy jako pozytywnego bohatera czy też psychopaty - aktor spisuje się doskonale we wszystkich wcieleniach


Co do reszty obsady, mam mieszane uczucia. O ile stara gwardia - Tom Wilkinson, Emily Watson i Penelope Wilton - są jak zawsze świetni, to do rodziny Ashfordów mam pewne zastrzeżenia. 

*LEKKIE SPOILERY*

Miranda Richardson jako wyrachowana matka nie pokazuje nic nowego; tę skądinąd zdolną aktorkę zdecydowanie stać na więcej. Już jako Rita Skeeter w Harrym Potterze pokazała złożoność postaci, wychodząc poza możliwości dane przez tekst i brawurowo dorównując książkowemu opisowi. W Belle sprawuje się ledwie poprawnie, jej gierki nie są zaskakujące, zaś postać jednowymiarowa. Podobny problem mam z Tomem Feltonem - ponownie odgrywa postać z głęboko zakorzeniami uprzedzeniami, niekryjącego swoich poglądów rasistę (tylko czekałam, aż zacznie rzucać "szlamami" ), z tym, że Draco Malfoy był milion razy bardziej intrygującą postacią. Jego James Ashford, konkurent do ręki Elizabeth, to postać papierowa, aczkolwiek jest to także winą scenariusza. Niepokoi mnie fakt, że Tom Felton głównie przyjmuje (a może tylko takie mu są oferowane?) role negatywnych bohaterów, żadna jednak nie dorównuje jego postaci z Harry'ego Pottera. O wiele bardziej byłabym zaskoczona, a i film by zyskał, gdyby to on pretendował do roli męża Dido, jako postać dwuznaczna. Z kolei James Norton jako filmowy brat Jamesa, Oliver, mógł wykrzesać więcej z tej roli; bardzo chciałabym się dowiedzieć więcej o tej postaci, której potencjał trochę zmarnowano. Niemniej jest on ciekawy i z ciekawością śledzi się jego poczynania i próbuje dociec jego intencji i opini.


Potencjał tej rodziny na ekranie można było znacznie lepiej wykorzystać, niemniej ich obecność nie jest dla widza bolesna


*KONIEC SPOILERÓW*

Na szczęście Sam Reid jako John Davinier nie zawiódł. Od wiarygodności tej postaci zależał częściowo sukces filmu i na szczęście młody aktor tę próbę przeszedł. Młody adwokat od razu zjednuje sobie widza jako żarliwy, nieco bezczelny idealista, który pragnie zburzyć stary porządek mimo oporu "starej gwardii". Szczery do bólu i doskonale zestawiony z lordem Mansfieldem - to się ogląda! Takie postaci później niestety krzywią obraz prawników w umyśle widza, który zainspirowany rozpoczyna studia prawnicze i zderza się z rzeczywistością (niestety). Niemniej jednak, rola ta jest jednym z najjaśniejszych punktów Belle.

Elementy, które także przypadły mi do gustu, to doskonałe kostiumy (Oczywista oczywistość? Wbrew pozorom sztuką jest stworzyć stroje, które zapadną w pamięci widza! Bez tego film kostiumowy potrafi mnie zrazić), scenografia, a co najważniejsze, muzyka. Film otwiera bardzo dobry motyw, co mnie mocno zaskoczyło - oryginalne melodie od jakiegoś czasu nie wzbudzały we mnie większych emocji - i już czułam, że film ten będzie moim odkryciem miesiąca. Od dawna już nie miałam już ochoty wyszukania konkretnego utworu (nie mówię tu o piosenkach z soundtracku, te o wiele częściej powodują u mnie popłoch i natychmiastową potrzebę ponownego odsłuchania). Moje zdziwienie ustąpiło, gdy sprawdziłam, kto jest twórcą - i po wejściu na Filmweb wszystko było jasne. Kompozycje Rachel Portman doceniam od dawna - autorka ścieżek dźwiękowych do Czekolady, Emmy czy Cider House Rules doskonale potrafi oddać emocje, a jej muzyka zwyczajnie pasuje do całości produkcji. Dodam jeszcze, że niesamowicie cieszy mnie fakt, iż zarówno kompozytorem, reżyserem, jak i scenarzystą produkcji są kobiety - rzadko spotykana sytuacja, która przeczy mitowi, że mężczyźni są lepszymi filmowcami. Mam nadzieję, że panie dostaną kolejną szansę na stworzenie interesującego dzieła, przecierając szlaki swoim następczyniom.

Niektórzy mogliby wytknąć, że film jest zbyt optymistyczny, nierealny i cukierkowy;  że historia      w nim przedstawiona nie mogłaby się wydarzyć. I tu widzowi sprawiona jest niespodzianka - otóż główna bohaterka oraz jej rodzina to postaci autentyczne. Wiele elementów filmu to, oczywiście podkoloryzowane, fakty - jednak Dido Elizabeth Belle istniała. Uwielbiam inspirujące ludzkie dzieje - w końcu życie pisze najlepsze scenariusze - i mam nadzieję, że więcej takich historii będzie przenoszonych na ekran.

Czy film polecam? Zdecydowanie. Nie tylko fanom produkcji historycznych, ale i dramatów sądowych czy biografii; to również pozycja obowiązkowa dla zainteresowanych kwestiami rasowymi w filmografii. Nie zachęcam jednak do oglądania oficjalnego zwiastuna - zdradza on 80% fabuły.




Pierwowzory filmowych bohaterek - kuzynki Dido Elizabeth Belle i Elizabeth Murray, 1779 r.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz